środa, 8 października 2008

Pięciominutowy świat nr 1

Rachunek zysków i strat. To klucz do wszystkiego. Każdy go robi, rzadziej lub częściej, ten drugi przypadek powtarza się jednak z większą regularnością. Ważysz, oceniasz, sprawdzasz, wyceniasz, gryziesz złoty pieniądz, nieudolnie usiłując sprawdzić jego próbę. Na koniec doceniasz albo lekceważysz. Od tego, w której kolumnie znajdzie się dana rzecz, zdarzenie, wartość, chwila, cokolwiek wycenie podlega, zależeć może bardzo wiele. Często więcej od samej rzeczy, zdarzenia, wartości czy chwili. Pilnuj kolumn, sprawdzaj dwa razy nagłówki – zamiana zawsze kosztuje. Ciebie. Usprawiedliwień we własnej księgowości nie ma – nie można mylić samodzielnej działalności ze spółką kapitałową.

Przypominała mu się co jakiś czas reklama pralek.
Gość wraca do domu po upojnej nocy w klubie, z biforkiem w postaci kolacji służbowej i afterkiem, który każdy może sobie dopowiedzieć, a pan wiesz, że ja rozumiem, i skutecznie zauważa przed złożeniem swoich członków obok śpiącej połowicy, że biforek pozostawił na jego kołnierzyku karminowe muśnięcie. Od czego nowa technologia – na całe życie, jak głosi slogan – pędem do pralki aby usunąć corpus delicti z garderoby... Niestety, zmęczone, choć rozluźnione nogi naszego bohatera (zauważyliscie, jak szybko potrafimy się identyfikować z plastikowymi w gruncie rzeczy postaciami z reklam? To nie podobieństwo do zdarzeń z naszego życia, to techniki podprogowe) robią większy hałas w drodze do pralni niż robiłaby sama pralka. Budzą żonę. Ona schodzi na dół, a niecodzienny widok męża przy pralce budzi ją lepiej niż najlepsza Gevalia. Koniec jest przewidywalny jak potyczki rządu z PiZdoPaNami.

Można sobie myśleć – myślał – że tobie zawsze uda się zdążyć, bo znasz się na programowaniu pralek albo chodzisz jak kot. I tu właśnie czai się błąd. Gra nie warta świeczki. Koszula, i co z tego kurwa, że jedwabna, kontra dom, samochód, pełna lodówka, obiad co wieczór, nie tak zła, brzydka ani ponadprzeciętnie nudna żona? I jeszcze pewnie frajer nie podpisał intercyzy. Przecież wystarczyłoby wyrzucić koszulę, albo przynajmniej zalać od razu kołnierzyk czerwonym winem. Tak, ulice pełne są gości dumnych z tego, że udało im się uratować przed zniszczeniem ukochany model samolotu, zapominając wyciągnąć z płomieni notesik z numerami kont.

– Kawę proszę. Czarną, dziękuję.
Zamiast wylądować w jego ręce, kubek robi fikołka, smyrga allsilkowy krawat – wart więcej niż twoja tygodniówka, głupia kurwo – i tworzy elegancką plamę na spodniach. – Zupełnie, jakbym się przodem na rzadko zesrał – myśli trzeźwo. – Bardzo pana przepraszam, co za nieuwaga – kawiarka pluje na niego, na szczęście tylko wykutymi na blachę frazesami, przekazanymi jej pewnie na jakimś szkoleniu. Swoją drogą co za czasy, skoro nawet przed podawaniem kawy musisz przejść szkolenie. Przy czym wcale nie gwarantuje ono klientowi nietykalności cielesnej. – Postaram się to wytrzeć, tuż za rogiem jest pralnia, w godzinę będzie pan miał czyste ubranie. – Przeprosiny, propozycja rozwiązania problemu, bez proponowania wkładu finansowego firmy. Idzie suka na pracownika miesiąca, nie ma co. Wszystko jak z podręcznika wzorowej podającej kawę –kolejny pięciominutowy świat powstawał w jego głowie. Groźna mina mroziła kawiarkę, która, trzymając się terminologii, lurą nie była. Świeża i aromatyczna... Jej zafrappowana buzia cała była oczekiwaniem na reakcję.
Zjebać czy nie? – moneta kręciła się w myślach, nikt nie może być pewny, czy w tym świecie nie płacą akurat bilonem z dwoma reszkami, no bo nic tak nie poprawia nastroju przed spotkaniem z pasożytami jak dobra zjebka. Pretekst był też, że ho-ho! No i jeszcze ta propozycja z pralnią! Czy ona myśli, że będzie w samych gaciach i krawacie (nietkniętym, masz kurwa szczęście, kurwo) siedział przed pralnią?

– Może jestem złamanym chujem, mam nudną pracę, poza upijaniem się i dymaniem nie mam żadnych pasji, a wszystko w mieszkaniu układa się w magiczne żółto-niebieskie logo, ale jedno różni mnie od milionów takich samych buraków – ta myśl podniecała go bardziej niż energicznie posuwany właśnie zadek kawiarki, chuj jej na imię. – Potrafię nawet z tych pierdolonych exceli wyciągnąć coś dla siebie. Frajerzy niech polują na mądrości z chińskich ciasteczek, ja stoję na stabilniejszym gruncie. Jebane bonusy same wpadają... Wszystko zaczyna się od właściwej wyceny.

Brak komentarzy: