poniedziałek, 27 października 2008

Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie...

Przy okazji „wielkich derby” Polski - Legia Warszawa - Wisła Kraków 2:1 - kilka refleksji mnie naszło.

Mecz był niezły. Szkoda, że mamy takie góra dwa-trzy w rundzie.

Szkoda, że nadal cieszy każde porządnie wykonane ćwiczenie z piłkarskiego elementarza: proste kopnięcie piłki, celne podanie z pierwszej piłki i w ogóle gra z pierwszej piłki, celne dośrodkowanie itp.

Git malina, że w Legii grają młodzi: Rybus (19 lat), Rzeźniczak (22), Wawrzyniak (25) – choć tego ostatniego wrzucam do kategorii „młody” nieco na siłę, żeby dopełnić triadę. Tutaj trenerowi Urbanowi należy się duży respekt za konsekwentną pracę i stawianie na najlepszych, bez oglądania ich metryk.

Wiślacka zbieranina byłych i obecnych reprezentantów Polski potwierdziła w tym meczu, że czasy świetności ma za sobą. To bardzo subiektywne odczucie, ale dla mnie Niedzielan, Sobolewski, Zieńczuk czy Baszczyński nie grali tak, jakby zależało im na telefonie od Beenhakkera. Niedzielan niby miał sytuacje, Zieńczuk próbował szarpać, Sobolek harował jak zawsze, a Baszczu starał się zasuwać od pola karnego do pola karnego, ale... „Wtorek” gola nie strzelił, Zieńczukowi szło na tyle słabo, że Skorża wysłał go pod prysznic już w przerwie, Sobol miał szczęście, że nie zarobił kartki za kilka niezbyt rozsądnych wejść i przepychankę z Iwańskim, a drugi gol dla Legii padł po tym, jak Baszczu odbił się od Kuby Wawrzyniaka jak piłka od ściany, nie potrafiąc zapobiec podaniu do Grzelaka. Tja, od wiodących postaci w lidze można wymagać więcej.

Obecność Janusza W. w loży honorowej... to dla niego druga „honorowa”, po Galerii Ludzi Honoru na tymże blogu, miejscówka w tym tygodniu. Wiem – jest niewinny dopóki go nie skazali. Niesmak pozostaje.

Jest pełen stadion, wielki – nawet jeśli tylko na lokalną skalę – mecz, Twoja „ukochana” wygrywa... I co? W porównaniu do tego, co było jeszcze kilka lat temu – cisza i żenua. Trzeba mieć naprawdę poryty dekiel, żeby w takiej sytuacji nie dopingować własnej ekipy. Relacje kibiców, którzy wychodzili ze stadionu z dziećmi, żeby nie narażać ich na wysłuchiwanie prostacko chamskich śpiewów o sponsorze własnej drużyny tylko potwierdzają smutną opinię, że słynny legijny doping to na razie pieśń przeszłości. Coraz mniej dziwię się ludziom, którzy wolą chodzić na Polonię. Nie wierzę, że tam nie lecą „kurwy” i wszystkie próby idealizacji życia na trybunach przy Konwiktorskiej budzą mój serdeczny śmiech, ale niestety – tam jest teraz lepszy doping.

I generalnie, niby w polskiej piłce nie jest tak źle, no weź pan przecież pierwszy z brzegu kraj:

Włoska piłka była (jest?) o wiele bardziej opleciona mackami ośmiornicy. Tam ustawianiem meczów zajmowała się Mafia przez wielkie „M”, porównywanie jej siły rażenia i organizacji do naszych zaściankowych, zapyziałych „bossów” w rodzaju „Fryzjera” czy „Wójta”, to tak jak zestawiać obok siebie polityczne wizje Martina Luthera Kinga i Andrzeja Leppera czy bon-moty posła Cymańskiego i aforyzmy Oscara Wilde’a.

W Hiszpanii i Włoszech poważnym problemem bywają rasistowskie wybryki debili na trybunach. Lecą banany, echem niosą się przyśpiewki o naszych człekokształtnych kuzynach.

Holenderskie ustawki – np. chuliganów z szalikami Feyenoordu z chuliganami pod flagami Ajaxu – bywają naprawdę krwawe, a sprzętem konfiskowanym przez policję można by obdzielić niejedną masarnię, szwadron drwali czy kilka zespołów baseballowych.

Tylko co z tego? Równanie do najgorszych zostawmy bandzie stadionowych debili, niezadowolonych z tego, że prywatna firma nie dość, że wykłada sporą kasę na ich rzekomo „ukochany” klub, to jeszcze skutecznie lobbuje we władzach miasta na rzecz budowy nowego stadionu (pomijam tu kwestię, czy miasto powinno ten stadion stawiać za w końcu także moje pieniądze, bo ja płacę, pan płaci, społeczeństwo płaci – chodzi o samą skuteczność właścicieli Legii). Powoływanie się na przykład włoski, z którego często korzystają ci, którzy chcą chcą nas przekonać, że wielki smród szamba polskiej korupcji to w rzeczywistości ledwo psujący powietrze bączek niemowlaczka, też jest bez sensu, nie tylko ze względu na przepaść pomiędzy naszą kopaną a włoskim calcio. W dużym skrócie - tam klasą wykazali się tam działacze, którzy sami postanowili oczyścić bagno (nie mam złudzeń, że sporą motywacją było dla nich ocalenie własnych stołków i tego, co na tych stołkach zasiada) i wystąpili o ustanowienie kuratora. W porozumieniu z UEFA i FIFA.

Pozostaje tylko zanucić: Jeszcze będzie przepięknie, jeszcze będzie normalnie...

Brak komentarzy: