poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Nie Szatan ubiera człowieka

Hawajska koszula z obowiązkowo rozpiętymi pod kołnierzykiem co najmniej 2 guzikami, tak aby spod spodu wychylał się dumnie sweter, do tego jasne lniane spodnie i brązowe mokasyny na gołe stopy.
Białe skarpety - bynajmniej nie frotte - do ciemnego garnituru.
Buraczkowy garnitur - ala buraczkowy polityk.
Pistacjowy gajer - ala minister z PSL z lat '90.
Legginsy ucięte w pół łydki, wykończone koronką.
Skórzane krawaty - "śledziki".

Syndrom Crocketta-Tubbsa nie oszczędza nikogo. Trafia z większą celnością niż bełty Wilhelma Tella (nie, nie chodzi o menela spod bramy). Trudno powiedzieć skąd się bierze, atakuje najczęściej w sklepach, nie wykluczam więc spisku firm odzieżowych i galerii handlowych, pomagających sobie nawzajem w opróżnieniu magazynów. Objawy: irracjonalny zakup żółtej bluzki, pistacjowego t-shirtu, spodni w prążki, luzackiej marynarki z fabrycznie przetartymi łokciami. Każdy choć raz kupił coś takiego. Wdzianko w najlepszym wypadku ląduje od razu na dnie szafy (takie momenty opamiętania są całkiem częste i charakteryzują łagodny przebieg syndromu). Wciąż do zwycięzców zaliczać się może ten, który feralną hawajską koszulę, białą podkoszulkę czy żółtą bluzeczkę założył to tylko raz. Śmieszno-strasznie robi się, gdy uparcie nosimy koszmarki na co dzień. Abstrahuję od większości powodów takich decyzji odzieżowych, skupię się na jednej: tzw. kreatorach mody, bynajmniej nie z najwyższej półki.

Syndrom trafiający "statystycznych" obywatelki i obywateli jest groźny tylko dla nich samych. Groźny to zresztą zbyt wielkie słowo - najczęściej obywa się przecież bez ofiar w ludziach. Syndrom uderzający niczym obuch głowę projektanta, rozbłyskający jak słynna żarówka Archimedesa ("Heureka!") przed jego oczami skutki wywołać może tragiczne. Restauracja stylu lat osiemdziesiątych jest tego najlepszym przykładem. Rurki z obniżonym krokiem i niskim stanem, wspomniane legginsy czy jaskrawe t-shirty, czy legendarny już biały kozak... Skóra cierpnie już od samego wymieniania tych wieszakowych pokemonów, garderobianych bazyliszków, błeeee. Do tego fryzura od "stylisty", bo fryzjera już nie uświadczysz w żadnym szanującym się tałnie czy siti. Może gdzieś na prowincji uchował się jakiś.
Dokładając do chorych wizji projektantów leczących swoje traumy z dzieciństwa eksperymentami na żywej, młodej tkance i tkaninach globalizację, uniformizację i totalne odmóżdżenie dużej części społeczeństwa dostajemy pandemię Crocketta-Tubbsa. Szczepionek brak od dawna. Cała nadzieja w niezakażonych. Może oni pokażą drogę nam, chorym.

Ryszard Tubka / Kuba Krokiet

PS. Pierwszy z autorów ma około 10 hawajskich koszul. W ciągłym obiegu - nie kurzą się bynajmniej w szafie... "Zakładane z dystansem, są koniecznym elementem stylizacji na gangstera na wakacjach. Patrz Donnie Brasco" - powiada. I ma jak zwykle rację.

PS2. Kuba Krokiet wciąż nie może pokonać powracającego pragienia, żeby co jakiś czas założyć na wyprawę do sklepu, po kumys, szerokie hawajskie kąpielówki, podkoszulkę na ramiączkach (sweter! sweter!) i klapki.

Brak komentarzy: