poniedziałek, 18 sierpnia 2008

To nie jest rozmowa o muzyce

- Hej, Yogi, ta płyta twojego kolegi to hit. Kurna, niezły czilałt, naprawdę coś innego. Bajka po prostu.
- No mówiłem ci przecież. Coś innego, fakt. I dlatego też chciałem się nią z tobą podzielić.
- Super, wrzuciłem ją sobie ostatnio na analogowy nośnik. I jazda.
- Analog jest w jej przypadku najlepszy, inne opcje się tak dobrze nie sprawdzają. Retro wymaga retro.
- Zupełnie oldskulowe doznania. Total, mówie ci.
- Mówiłem ci przecież. Takich rzeczy się ostatnio nie spotyka.
- To prawda.
- I dlatego też chciałem się tym z tobą podzielić.
- A prawie ją zgubiłem, jak wychodziłem z tej kawiarni wtedy to wypadła mi z kieszeni.
- Bez jaj, to bym się obraził.
- A ja bym się zmartwił. Ale kumpela szybko przyczaiła akcję i po chwili płytka już była w kieszeni.
- Hmm, i nikt nic nie przyuważył?
- Nawet jeśli, to nie dał po sobie poznać. Hahahahaaaahahaaa!

Igrzyska, w kółko golone...

"Reżim nie musi karać wszystkich, którzy myślą inaczej, niż nakazują chińskie standardy. Wprowadzenie bezwarunkowych zakazów jest mniej nośne medialnie, a równie skuteczne. Dlatego w Chinach często się zapobiega wolnej myśli, zamiast karać za wolną myśl." GW & AI

środa, 13 sierpnia 2008

10 miejsc, których już nie ma, a spokojnie mogłyby być

  1. Barek Garek. Obecnie: biblioteka publiczna.

Ci co wiedzą, pamiętają. Ci co nie pamiętają, są usprawiedliwieni. Ci co nie znają, nie zrozumieją.

  1. Browary Warszawskie. Obecnie: plac budowy apartamentowego molocha.

Tak musiało się stać, ale nie tak miało być. Unikalne piwnice, grubo ponad 100 lat tradycji, legendarny sklepik, opowieści dyrektora Salwy... To se ne vrati. I jak można pić Królewskie warzone w Warce???

  1. Ugory/łąki pomiędzy Findera a Lasem Kabackim. Obecnie: tereny zabudowane blokami mieszkalnymi, ul. Findera zmieniła się w Pileckiego, powstałe przedłużenie Płaskowickiej odgradza teren od przedpola lasu.

Nie było tam nic ciekawego. Żadnych pomników przyrody, ciekawostek krajobrazowych, siedlisk rzadkiego ptactwa (tu akurat nie jestem pewien). Było świetne miejsce do spacerów z psem, do joggingu i półlegalnych jeszcze wówczas inhalacji.

  1. Pewien szeregowy dom jednorodzinny przy Nowoursynowskiej. Obecnie: szeregowy dom jednorodzinny przy Nowoursynowskiej

Zmienili się właściciele, pamięć o zylionie imprez/imprezek/nasiadówek oraz kąpielówkach Mitcha pozostanie na zawsze.

  1. Karczma Warszawska.Obecnie: dawno tamtędy już nie przechodziłem, sprawdzę podczas kolejnego spaceru Mokotowską. 13.10.2008. byłem - załamka, pustostan czekający jak cała kamienica na remont

Jeden z ostatnich reliktów peerelowskiej (choć wg. specjalistów tradycja tego miejsca sięgała czasów carskich) gastronomii i garmażerii. Szyld słynny z wódki i zakąski. Obecnie wódki niby w bród, zakąski też się niezłe trafiają na mieście (jak w końcu ruszę w tango i wyląduję w Bistro, to się ustosunkuję) – ale takiego klimatu już nie ma.

  1. Kino Wars. Obecnie: chgw

Jesień 1994. WFF. Czekamy w pustej jeszcze zupełnie sali na pokaz „Faraway, so close” Wendersa. W przypływie twórczego szału inscenizuję inscenizację słynnej sceny z „Północ – Północny zachód” Hitchcocka widzianą kilka dni wcześniej w „Arizona Dream”. Energiczny pad na scenę przed ekranem. Jest pięknie.
Robi się ciemno. Sala już prawie pełna. – Przepraszam, czy to pan skakał po scenie? – pyta szczupły facet w marynarce, za którego plecami czai się potężny długowłosy niedźwiedź. – Ja.
- Zepsuł pan synchronizator tekstu. Poprosimy o przeniesienie się na balkon. Więcej pan już do tego kina nie wejdzie. Wiesiu, zapamiętałeś pana?
Niedźwiedź mruknął potakująco.
Tak właśnie poznałem Stefana Laudyna, dyrektora Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Respekt.
PS. Synchronizator w końcu ruszył.

  1. Szlak orlich gniazd nad Wisłą.Obecnie: szlak istnieje w przetrzebionej postaci – żeby pokonać niektóre odcinki potrzeba dużego talentu w nogach i samozaparcia.

Piwo w plenerze smakuje najlepiej.

  1. Viking Pub przy Mazowieckiej. Obecnie: jakaś trendy dyskoteka (Enklawa??)

Dużo stołów (w tym jeden do snookera), rzutki, dostępne piwo i kanciapa „bilardowego” w ustawionym w kącie starym Renault 5 bodajże. Przynajmniej było gdzie zagrać.

  1. Rhisome. Obecnie: Lolek

Jedne z pierwszych imprez techno w stolicy, wjazd 2 złote i złota młodzież z całej Warszawy bawiąca się do upadłego. Powiew nowości, świeżości – po prostu dobra faza.

  1. Taco bell. Obecnie: sektory żarłodajni zajęte przez Pizza Hut i KFC.
Meksykańskie żarcie w taśmowym wydaniu nie przebiło się u nas. Niby nic, ale frytki z sosem serowym i chili pamiętam do tej pory.

wtorek, 12 sierpnia 2008

poniedziałek, 4 sierpnia 2008

Nie Szatan ubiera człowieka

Hawajska koszula z obowiązkowo rozpiętymi pod kołnierzykiem co najmniej 2 guzikami, tak aby spod spodu wychylał się dumnie sweter, do tego jasne lniane spodnie i brązowe mokasyny na gołe stopy.
Białe skarpety - bynajmniej nie frotte - do ciemnego garnituru.
Buraczkowy garnitur - ala buraczkowy polityk.
Pistacjowy gajer - ala minister z PSL z lat '90.
Legginsy ucięte w pół łydki, wykończone koronką.
Skórzane krawaty - "śledziki".

Syndrom Crocketta-Tubbsa nie oszczędza nikogo. Trafia z większą celnością niż bełty Wilhelma Tella (nie, nie chodzi o menela spod bramy). Trudno powiedzieć skąd się bierze, atakuje najczęściej w sklepach, nie wykluczam więc spisku firm odzieżowych i galerii handlowych, pomagających sobie nawzajem w opróżnieniu magazynów. Objawy: irracjonalny zakup żółtej bluzki, pistacjowego t-shirtu, spodni w prążki, luzackiej marynarki z fabrycznie przetartymi łokciami. Każdy choć raz kupił coś takiego. Wdzianko w najlepszym wypadku ląduje od razu na dnie szafy (takie momenty opamiętania są całkiem częste i charakteryzują łagodny przebieg syndromu). Wciąż do zwycięzców zaliczać się może ten, który feralną hawajską koszulę, białą podkoszulkę czy żółtą bluzeczkę założył to tylko raz. Śmieszno-strasznie robi się, gdy uparcie nosimy koszmarki na co dzień. Abstrahuję od większości powodów takich decyzji odzieżowych, skupię się na jednej: tzw. kreatorach mody, bynajmniej nie z najwyższej półki.

Syndrom trafiający "statystycznych" obywatelki i obywateli jest groźny tylko dla nich samych. Groźny to zresztą zbyt wielkie słowo - najczęściej obywa się przecież bez ofiar w ludziach. Syndrom uderzający niczym obuch głowę projektanta, rozbłyskający jak słynna żarówka Archimedesa ("Heureka!") przed jego oczami skutki wywołać może tragiczne. Restauracja stylu lat osiemdziesiątych jest tego najlepszym przykładem. Rurki z obniżonym krokiem i niskim stanem, wspomniane legginsy czy jaskrawe t-shirty, czy legendarny już biały kozak... Skóra cierpnie już od samego wymieniania tych wieszakowych pokemonów, garderobianych bazyliszków, błeeee. Do tego fryzura od "stylisty", bo fryzjera już nie uświadczysz w żadnym szanującym się tałnie czy siti. Może gdzieś na prowincji uchował się jakiś.
Dokładając do chorych wizji projektantów leczących swoje traumy z dzieciństwa eksperymentami na żywej, młodej tkance i tkaninach globalizację, uniformizację i totalne odmóżdżenie dużej części społeczeństwa dostajemy pandemię Crocketta-Tubbsa. Szczepionek brak od dawna. Cała nadzieja w niezakażonych. Może oni pokażą drogę nam, chorym.

Ryszard Tubka / Kuba Krokiet

PS. Pierwszy z autorów ma około 10 hawajskich koszul. W ciągłym obiegu - nie kurzą się bynajmniej w szafie... "Zakładane z dystansem, są koniecznym elementem stylizacji na gangstera na wakacjach. Patrz Donnie Brasco" - powiada. I ma jak zwykle rację.

PS2. Kuba Krokiet wciąż nie może pokonać powracającego pragienia, żeby co jakiś czas założyć na wyprawę do sklepu, po kumys, szerokie hawajskie kąpielówki, podkoszulkę na ramiączkach (sweter! sweter!) i klapki.

piątek, 1 sierpnia 2008

Bad day at black rock

Proud, holding her head high, doubts aside, the “yes-yes-yes” kind of feeling, and yet it felt scary to me, the suicide blonde went over her thin red line. Safe now at the another bank, though it is a really bad day at black rock. Colors are gone just black cat – white cat lurking in the aquarium. Guess? what? Blackpool. No winners. Everyone gives something away. But some get robbed. Good for dignity, slightly worse for the purse it is. Black day at black rock. And we had nights of turquoise scheduled for pre-production, in rather undefined future, so it hurts the project is likely to be cancelled. No star to star in that one. Ugly taste in my mouth. And it is only going to worsen. Roasted by the black moon rising over the hill. Shed no tear. Keep coming out of helplessness. The last page of the red shoe diaries. Bad day at black rock. Guess? what? It really is hard to. Don’t stop believing. The sun is there, red-hot burning. Got so cold, so blue. That kind of blue. Never a chance for own apricot-and-honey kind of thing. La tristesse durera toujours. Bad day at black rock.

per K.