poniedziałek, 10 listopada 2008

Pięciominutowy świat nr 2 – Moralnie i do przodu

– Więc co, jesteśmy frajerami? Bo nie świnimy i nie podpierdalamy? – oburzył się Benek. – Trochę przerażająca wizja, nawet ty równasz w dół, Miszczu.
Siedzielim na naszym bizneslanczu, czyli co piątkowej biesiadzie za pieniądze korporacji. Co piątek innej, ale zawsze przekonanej, że właśnie robimy deal stulecia, a przynajmniej tygodnia, a jeśli już nie, to chociaż spotykamy się z promprosem (promising prospect).
- Wszystkie cnoty wyśmiewane, krytyki się mogą nie bać. Tak, kurwa, może i się nie boją, ale to ciągłe puszczanie oczka z ekranów, dzienników, głośników: podpierdol, zabierz, sięgnij, nagnij, sfalandyzuj, pojedź Gosiem. A przecież można inaczej – Benek lubił przemawiać. Odkąd zmienił E. na małą „rodzinną” firmę, brakowało mu oddanego, bojącego się pierdnąć audytorium, które mógł pod każdym pozorem wezwać do konferencyjnej i oszałamiać swoim słowotokiem. – Tak to, KURWA, wygląda – podsumował. Oprócz właśnie konsumowanego steku z tuńczyka, to była jego największa przyjemnność – obrzucić mięsem przypadkowe, ale nobliwe audytorium. „Podnieca mnie to, że normalnego gościa w normalnej knajpie ścigałyby już łapy wykidajły, i zgorszone teatralne szepty, pioruny spojrzeń. A w żadnej Dorsii nikt nam nie podskoczy” mówił nam kiedyś przy dużej jasnej czystej, już po ciemnej stronie mocy. „Przynosisz wstyd krawaciarzom” zareplikował Miszczu. „Nie dziw, że potem wszyscy mamy opinię dorobkiewiczów z prowincji, którym słoma przy każdym kroku się sypie”. „Wychodzi” rzucił Jerzyk. „No i znów dziś nie zapukasz. Ładna skądinąd jest” skomentował wówczas Benek, au courant, ale nie a propos.
- Problem nie sprowadza się do tego, czy jesteś świnią czy nie – ciągnął Miszczu, który zapodał temat. – Czasami możesz za chuja uchodzić, i nie ma chuja. Jak widzisz, że ktoś z sejlsów ci się opierdala zamiast zapierdalać, to opierdalasz, nie?
- No tak, ale to żadne, kurwa, imponderabilia, tylko czysty rachunek ekonomiczny. Budżet musi sztymować ci do pizdy na koniec miesiąca – tako rzecze Jerzyk. I trudno polemizować.
- Weźmy inną sytuację. Potakiwaczy – ciągnął niezrażony Miszczu. – Robią swoje, na wizytacjach prezentują się lepiej niż reklamowe klony, nosy w lapkach, rączki na klawiszach, segregatory na deskach. „Tak panie, już dyrektorze, może pani, jasne kierowniczko, nie ma problemu szefie, kochamy wszystkich szefów.” Możesz zostawić w spokoju, ale nie. Wiesz, że drzemie w nich potencjał, a ich bylejakość jest obrazą dla twojego zaangażowania, inteligencji i przebojowości. Chcesz podkręcać efektywność, nie podpierdalasz ich, tylko wytykasz błędy. I żadne tam reply to all, nie chcesz nikogo rugać, tylko chcesz, żeby pracownik poczuł twoje indywidualne podejście. I się postarał. Ty się starasz, on też może.
- Hahaahahahahaaaaaaaaahahahaaaaaahaa – ryczał Benek. – I ty w to wierzysz? Że się postara? Ni ma chuja we wsi.
- Nie chodzi o wynik, tylko o próbę, tak? – interpretacja Jerzyka trafiała w punkt. – I świadomość niesprawiedliwości społecznej, odczuwanej przez nas, a spowodowanej opierdalactwem i oportunizmem tłuszczy z openspejsu.
- Właśnie – Miszczu był dziś jak prawdziwy miszczu, MJ23. Unstoppable. – Powinniście to chyba rozumieć. Wszyscy stamtąd wyszliśmy. Bez świń, bez podpierdalania i pierdolenia ryczących czterdziestek w zaciszu osłoniętych żaluzjami akwariów. Ciężką pracą, lojalnością wobec firmowej misji, jakkolwiek popierdolona by nie była...
No niby tak. Wszystko pięknie. Tylko utklim wszyscy trzej na wyższym średnim. Dalej już bez polityki ciężko było iść, do rad nadzorczych zapraszali, ale zjazd do zarządu przegapilim chyba jakiś czas temu. Pozostawała duma z bycia inteligntnym, oczytanym specjalistą i wątpliwy szacunek załogi. Bo od pewnego levelu zaczynasz To dostrzegać w oczach kolegów, którzy zostali na hucie kulki wytapiać. Ten sam pusty wzrok, którym wcześniej ty traktowałeś przełożonych. Mogli być mili – wódki z nimi nie piłeś. Czasami tylko stukałeś się kieliszkami na firmówce. Tak jak ty kiedyś z nimi, teraz inni z tobą. Nie my – ty i oni.
- Właśnie, może po prostu mieliśmy farta? Że nikt nie kazał nam w ciągu pół roku zlikwidować całą fabrykę, a na koniec sobie samemu podpisać wymówienie? – Benek wiedział o czym mówi, niestety. – Może ten mityczny kręgosłup moralny, w który nas, Miszczu wyposażyłeś to po prostu oportunizm nieco mniejszy niż u innych, brak parcia na ostatnie piętro i fart?
Zamilklim. Podali kawusię i brownies. Bez nadzienia. Nadzieja była, że wieczorem nabijem i nadziejem. Jak co piątek. Nadzieja.

Brak komentarzy: