piątek, 7 listopada 2008

Imprezje z Zante 4 – Gra z dziadkiem

Wieczór pierwszy
- I got best waiters in the resort! – to już nie był czapkujący naganiacz, tylko kierownik pełną gębą. I z gębą na nas, awanturujących się klientów, wyjeżdżał. Trudno było nam polemizować z jego tezą, głównie dlatego, że to był nasz pierwszy na Zakynthos wieczór w knajpie. Zresztą wakacje są. Wyszliśmy.
Wcześniej poprosiliśmy o rachunek. Podobnie jak para przy stoliku obok, z drugiej strony goście dopiero mieli zamawiać, a przed nami rodzina już zapłaciła i teraz wyciskała ze szklanek ostatnie krople czekając na resztę. Reszta była chyba niewielka, bo po pięciu minutach czekania całe towarzystwo spokojnie opuściło lokal.
Rachunek w końcu do nas trafił – tak przynajmniej myśleliśmy, podnosząc pozostawiony przez sędziwego, sympatycznego jegomościa skóropodobny kajecik. Rachunek był – wraz z nim11,50 euro reszty. Nakarmiono nas dobrze, więc nie oczekiwaliśmy żadnej rekompensaty, reklamacji zresztą przecież nie składaliśmy. Alkoholomierz i podręczna waga to też nie nasz styl, a raczej jego brak. Nie nasz brak.
Pary obok nas – ta czekająca na zamówienie i ta oczekująca rachunku – też miały nietęgie miny. Niestety, nie zjednoczyliśmy się w tarapatach, tylko działaliśmy na własną rękę. Przy kolejnej bytności dziadka każdy ze stolików z osobna zareklamował rachunek – para czekająca na przyjęcie zamówień ze śmiechem, druga para – ze zrozumieniem. My z nonszalancją. Z. bawiła się świetnie, wcale nie musi jeszcze iść spać, wakacje są. Obie pary stosunkowo szybko wywalczyły swoje. A my czekaliśmy. Dziadek energicznie penetrował inne rejony knajpy. W końcu udało nam się złapać za rękę naszego gospodarza, tego, który wciągnął nas z deptaka do tawerny Dionisos. – I’ll be right back – zapewnił. Pozostawmy na boku jego poczucie czasu – wyglądał na szczęśliwego – po 75436 strzałach znikąd wrócił z resztą. I pretensją. – My waiter couldn’t track you. You were walking over the tables – stwierdził. I dodał: - Don’t let that happen, again.
– Bo co, your mama will shoot us? – popatrzeliśmy po sobie z M. Przecież nigdzie się nie ruszaliśmy. – It is impossible we walked over the tables, it is so crowdy here, no free tables – próbowaliśmy tłumaczyć. Próba żartu niezaliczona. – No, sir. I believe my waiters. I got best waiters in the resort.

Wieczór ostatni
Ostatniego dnia rano, zamiast w oczekiwaniu na transfer na lotnisko sączyć drinki przy basenie, zostaliśmy zapakowani do Autokaru i przewiezieni z Alikanas do Argassi. – Kłopoty z przewoźnikiem – zakomunikowała touroperatorka. – Nocleg i kolację zapewnia oczywiście nasze biuro.
Kolacja na voucher była stołówkowa w dobrym tego słowa znaczeniu. Pieczone udo wielkiego kurczaka, ryż, frytki, warzywa a na przystawkę kosz chleba i pyszne tzatziki. Zamówiliśmy jeszcze dzban wina za 4,80 w intencji pomyślnego powrotu.
Zmęczona wrażeniami dnia Z. zasnęła na fotelu w knajpie. Kelner, rachunek, yes sir, evcharista.... Alarm!!! Dziadek z rachunkiem. W kajeciku – kwitek na 8,50. Halo, hola, too much, just wine, no pepsi, migusiem, bo dziecko śpi.
Próba druga – dziadek ten sam, rachunek ten sam, ale za to z resztą z dwudziestaka. „Bierz kabonę i w nogi” milczała M. „Czemu nie?” odbijałem w jej źrenice. Ale nie, raz dżentelmen, cały wieczór dżentelmen. Próby trzeciej nie było. – We were to pay for a middle caraffe of wine, but keep receiving wrong bill. Here’s your five, keep the change, kalinichta.
Wyszliśmy. Grają ostro z dziadkiem, ci Zakyntianie. Jak do licha wychodzą na swoje?

Brak komentarzy: