piątek, 26 września 2008

Rada dnia - sznurówki do martensów

Problem: przecierające się i rwące sznurówki do obuwia marki Dr Martens. U mnie występował w każdej parze powyżej 6 dziurek, którą miałem okazję nosić. Z częstotliwością wahającą się od dwóch tygodni do 2 miesięcy.
Rozwiązanie: zamiast kupować ciągle to nowe sznurówki (czy to w sklepach, czy u ulicznych lace-manów), trzeba wybrać się do sklepu z artykułami turystycznymi (wspinaczkowymi) lub żeglarskimi i poprosić o 3 m linki (w dwóch równych, półtorametrowych kawałkach) o przekroju max. 4 mm koloru czarnego. W dobrych sklepach końcówki zostaną zgrzane aby się nie strzępiły.
Trwałość rozwiązania: 8 miesięcy i nadal trwa.

Imprezje z Zante 2 - Games British play - Tommy tennis

Nie chodzi o krykiet. Tommy tennis to też żadna wyspiarska wariacja nt. odbijania piłki (lub dowolnego innego przedmiotu) mniejszymi lub większymi rakietkami. Rugby - fałszywy trop. Polo? Nie byliśmy w posiadłości Richarda Bransona tylko na greckiej wyspie, odwiedzanej tłumnie przez angielską klasę niższą i średnią.
Do gry w "tommy tennis" potrzebny jest zbiornik wodny, najlepiej basen, mogący pomieścić graczy. Graczy może być dowolna liczba, ograniczona jedynie pojemnością zbiornika wodnego. Ostatnim elementem jest tommy. A raczej Tommy. Osobnik w wieku (przed)szkolnym, wyposażony w nadmuchiwane rękawki ("pufki"). Pierwszy z graczy przy aplauzie reszty wyrzuca tommy'ego w górę, tak aby wylądował tuż przed kolejnym graczem z możliwie największym rozbryzgiem. W przeciwieństwie do skoków do wody z trampoliny i wieży, im większy rozbryzg, tym lepiej. Głośny wrzask tommy'ego jest również jak najmilej widziany. Kolejny gracz wyławia tommy'ego i podaje dalej. Gra toczy się aż do zmęczenia graczy - czytaj aż nabiorą ochoty na kolejne piwo, ucieczki tommy'ego, lub znalezienia atrakcyjnego zastępcy/zastępczyni. A wówczas... - Mates, let's play Nicky tennis now!

zaobserwowane w Danny's Hotel, Alikanas, Zakynthos (Zante), sierpień '08

czwartek, 18 września 2008

Imprezje z Zante 1 - Wprowadzenie

Jaki urlop, panie szanowny?! Ze dwa lata będą, jak byłem na urlopie. No może wróciłem w zeszłym tygodniu, ale jakby mnie beduini porwali i trzymali w studni, przez co straciłem poczucie czasu, czułbym się raczej podobnie.
Wyspa niczego sobie, jak należy morzem otoczona z czterech stron. Gdzieniegdzie nawet zielona jak w katalogu operatora turystyki zorganizowanej, który był nam tę wycieczkę sprzedał. A pokój nawet też przypominał ten z katalogu, tak przez pięć minut po sprzątaniu. Basen zaś był nadzwyczaj czysty - co przyznawali nasi współurlopowicze, ludzie w świecie bywali i obeznani z kurortami basenu śródziemnomorskiego. Basenowi hotelowemu zamierzam zresztą poświęcić osobny wpis.
Helleni z Zakynthos to naród raczej gościnny i towarzyski, zwłaszcza w porze kolacji, gdy po prostu nie mogą oprzeć się pokusie, żeby nie zaprosić kogoś (przepraszam, każdego) na kolację. Tytułując go przy tym obowiązkowym "My (dear) friend!". Nie mogąc pozbyć się całkowicie typowo słowiańskiej podejrzliwości, wydawało nam się, że u podstaw tej serdeczności tkwi wyłącznie merkantylny zmysł, zostaliśmy kilka razy mile zaskoczeni sprezentowanymi nam przez właściciela tawerny Fantasia - nazwa jak widać zobowiązuje - karafkami (zacnych rozmiarów) domowego wina oraz przystawkami w postaci smażonych rybek oraz fasoli. Pozdro dla Dennisa!