piątek, 30 października 2009

O szczęściu

Żeby być szczęśliwym wymagaj od innych nie więcej niż od siebie.

czwartek, 13 listopada 2008

Ostatnio czytane

Jestem najlepszym dowodem na kryzys czytelnictwa w Polsce. Przeczytanie poniższych dziewięciu książek zajęło mi coś z pięć miesięcy, a żadna z nich nie jest „wojenno-pokojowych” rozmiarów, ba, nawet do „Krzyżaków” im daleko...

kolejność achronologiczna, czysto przypadkowa:
Lawrence Block „Burglars can’t be choosers”, „Burglar on the prowl”
Dobre kryminały się nie starzeją, a pierwszy tytuł - sprzed trzydziestu lat - niezłym kryminałem jest. Bohater, włamywacz (niemożliwe, prawda?) Bernie Rhodenbarr, sympatyczny, intryga dobrze poprowadzona. Największy atut: nie ma uszlachetniania bohatera na siłę. Wiemy, że to co robi, jest złe. Cynicznie przyznaje on, że kradnie, żeby żyć – nie przeżyć – na dobrej stopie, do której się przyzwyczaił. Doza szlachetności, którą okazuje i nigdy nie omieszka podkreślić, uczłowiecza go, a nie wyświęca. Idealna commuter’s book.
W drugiej książce Rhodenbarr niepotrzebnie zaczyna bawić się w Matkę Teresę. Odruchów szlachetności jest za dużo. Podobnie jak zbiegów okoliczności. I choć takie jest założenie w „Burglar on the prowl”, że zbiegi okoliczności zbiegają się w jednym miejscu, to w końcu powstaje z tego chaotyczna bieganina zamiast uporządkowanej sztafety faktów. Czyta się nieźle, bohaterowie mają kilka niezłych momentów i cytatów, ale Bernie jest już zbyt politycznie poprawny: karmiący kota, przyjaźniący się z lesbijką antykwariusz, będący do tego włamywaczem. Tak jak „Burglars can’t be choosers” zachęcało do poznawania przygód Berniego, tak „Burglar on the prowl” skutecznie do tego zniechęca.

Woody Allen „Czysta anarchia”
Zbiór opowiadanio-felietonów publikowanych przez najsłynniejszego nowojorczyka w najsłynniejszym nowojorskim periodyku New Yorker. Allenowski*. I tyle można o nim powiedzieć. A, choć może dodam jeszcze, że lepiej chyba czytać w oryginale.

John Kennedy Toole “Sprzysiężenie osłów”
Przedmowa Walkera Percy’ego, autora moich ukochanych „Moviegoer” i „Thanatos syndrome”, zachęcający opis na tylnej okładce, wzruszająca historia autora... i klops. Może spodziewałem się zbyt wiele, a może po prostu nie czuję Nowego Orleanu. Przy czym nie jest to zła książka, a niektóre fragmenty doprowadziły mnie do łez. Może spodziewałem się zbyt wiele.

Giuseppe Tomasi di Lampedusa „Lampart”
Tu była „namaszczająca” przedmowa jednego z francuskich mistrzów. Raczej zniechęcająca. I mimo to książka świetna – gorące klimaty Sycylii świetnie wpisały się w upalne wakacje na Zante – Fior di Levante. Szerokość geograficzna podobna. W „Lamparcie” słychać trzeszczenie i łabędzi śpiew starego porządku zarazem. Uniwersalne, bez patosu.

Julio Cortazar „Opowiadania Zebrane”
Przez pierwszy tom przeleciałem jak gaucho przez pampę, przez drugi wlokłem się jak transandyjska kolej. Za dużo dobrego na raz. Prawie każde opowiadanie z osobna jest genialne i zaskakujące, ale w drugim tomie nie uniknąłem odczucia: „to już przecież było”. Jak z dobrą whisky – lepiej co tydzień szklaneczka, niż cała flaszka za jednym posiedzeniem.

Mario Vargas Llosa „Szaleństwa niegrzecznej dziewczynki”
Staroświecka powieść? Coś w tym jest. Ale jednocześnie niezwykła. „Kobiety marzą o takiej miłości, mężczyźni ją przeklinają” powiedział mi ktoś. Nie widziałem, żeby Ricardito ją przeklinał. Trudno przeklinać kogoś tak wdzięcznego jak niegrzeczna dziewczynka. Trudno przekląć całe swoje życie.

Ernesto Sabato „O bohaterach i grobach”
Kiedyś wrócę do tej książki. Na emeryturze każę przeczytać ją wszystkim przyjaciołom. I potem będziemy wieść niekończące się dyskusje o czym ona tak naprawdę jest. Teraz nie wiem, mam cały czas mętlik w głowie.

Ian Ridley „Cantona – the Red and the Black”
„It (...) explores the character and motivation of one of the most charismatic and colourful characters in the world game – part Rambo, part Rimbaud.” Kocham Erica Cantonę. To dla mnie najważniejszy piłkarz lat dziewięćdziesiątych XX w Dla osób, u których nie wywołuje on tego rodzaju uczuć, biografia niepokornego Francuza też może być ciekawa. Przypomną sobie, zobaczą, w jaki sposób piłka nożna zmieniła się przez zaledwie 15 lat (sic!). Wspomnienia z 1992 roku, gdy Cantona trafił do Leeds, brzmią dzisiaj jak legenda o smoku wawelskim. Warto.

* Ostatnio nie zgadzamy się z M. co do Woody’ego A. Wg mnie zjadł w końcu swój ogon, który żuł w swoich filmach przez ostatnie 40 lat. Muszę się już poważnie wysilać, żeby uśmiechnąć się na jego filmach. Smutne

poniedziałek, 10 listopada 2008

Pięciominutowy świat nr 2 – Moralnie i do przodu

– Więc co, jesteśmy frajerami? Bo nie świnimy i nie podpierdalamy? – oburzył się Benek. – Trochę przerażająca wizja, nawet ty równasz w dół, Miszczu.
Siedzielim na naszym bizneslanczu, czyli co piątkowej biesiadzie za pieniądze korporacji. Co piątek innej, ale zawsze przekonanej, że właśnie robimy deal stulecia, a przynajmniej tygodnia, a jeśli już nie, to chociaż spotykamy się z promprosem (promising prospect).
- Wszystkie cnoty wyśmiewane, krytyki się mogą nie bać. Tak, kurwa, może i się nie boją, ale to ciągłe puszczanie oczka z ekranów, dzienników, głośników: podpierdol, zabierz, sięgnij, nagnij, sfalandyzuj, pojedź Gosiem. A przecież można inaczej – Benek lubił przemawiać. Odkąd zmienił E. na małą „rodzinną” firmę, brakowało mu oddanego, bojącego się pierdnąć audytorium, które mógł pod każdym pozorem wezwać do konferencyjnej i oszałamiać swoim słowotokiem. – Tak to, KURWA, wygląda – podsumował. Oprócz właśnie konsumowanego steku z tuńczyka, to była jego największa przyjemnność – obrzucić mięsem przypadkowe, ale nobliwe audytorium. „Podnieca mnie to, że normalnego gościa w normalnej knajpie ścigałyby już łapy wykidajły, i zgorszone teatralne szepty, pioruny spojrzeń. A w żadnej Dorsii nikt nam nie podskoczy” mówił nam kiedyś przy dużej jasnej czystej, już po ciemnej stronie mocy. „Przynosisz wstyd krawaciarzom” zareplikował Miszczu. „Nie dziw, że potem wszyscy mamy opinię dorobkiewiczów z prowincji, którym słoma przy każdym kroku się sypie”. „Wychodzi” rzucił Jerzyk. „No i znów dziś nie zapukasz. Ładna skądinąd jest” skomentował wówczas Benek, au courant, ale nie a propos.
- Problem nie sprowadza się do tego, czy jesteś świnią czy nie – ciągnął Miszczu, który zapodał temat. – Czasami możesz za chuja uchodzić, i nie ma chuja. Jak widzisz, że ktoś z sejlsów ci się opierdala zamiast zapierdalać, to opierdalasz, nie?
- No tak, ale to żadne, kurwa, imponderabilia, tylko czysty rachunek ekonomiczny. Budżet musi sztymować ci do pizdy na koniec miesiąca – tako rzecze Jerzyk. I trudno polemizować.
- Weźmy inną sytuację. Potakiwaczy – ciągnął niezrażony Miszczu. – Robią swoje, na wizytacjach prezentują się lepiej niż reklamowe klony, nosy w lapkach, rączki na klawiszach, segregatory na deskach. „Tak panie, już dyrektorze, może pani, jasne kierowniczko, nie ma problemu szefie, kochamy wszystkich szefów.” Możesz zostawić w spokoju, ale nie. Wiesz, że drzemie w nich potencjał, a ich bylejakość jest obrazą dla twojego zaangażowania, inteligencji i przebojowości. Chcesz podkręcać efektywność, nie podpierdalasz ich, tylko wytykasz błędy. I żadne tam reply to all, nie chcesz nikogo rugać, tylko chcesz, żeby pracownik poczuł twoje indywidualne podejście. I się postarał. Ty się starasz, on też może.
- Hahaahahahahaaaaaaaaahahahaaaaaahaa – ryczał Benek. – I ty w to wierzysz? Że się postara? Ni ma chuja we wsi.
- Nie chodzi o wynik, tylko o próbę, tak? – interpretacja Jerzyka trafiała w punkt. – I świadomość niesprawiedliwości społecznej, odczuwanej przez nas, a spowodowanej opierdalactwem i oportunizmem tłuszczy z openspejsu.
- Właśnie – Miszczu był dziś jak prawdziwy miszczu, MJ23. Unstoppable. – Powinniście to chyba rozumieć. Wszyscy stamtąd wyszliśmy. Bez świń, bez podpierdalania i pierdolenia ryczących czterdziestek w zaciszu osłoniętych żaluzjami akwariów. Ciężką pracą, lojalnością wobec firmowej misji, jakkolwiek popierdolona by nie była...
No niby tak. Wszystko pięknie. Tylko utklim wszyscy trzej na wyższym średnim. Dalej już bez polityki ciężko było iść, do rad nadzorczych zapraszali, ale zjazd do zarządu przegapilim chyba jakiś czas temu. Pozostawała duma z bycia inteligntnym, oczytanym specjalistą i wątpliwy szacunek załogi. Bo od pewnego levelu zaczynasz To dostrzegać w oczach kolegów, którzy zostali na hucie kulki wytapiać. Ten sam pusty wzrok, którym wcześniej ty traktowałeś przełożonych. Mogli być mili – wódki z nimi nie piłeś. Czasami tylko stukałeś się kieliszkami na firmówce. Tak jak ty kiedyś z nimi, teraz inni z tobą. Nie my – ty i oni.
- Właśnie, może po prostu mieliśmy farta? Że nikt nie kazał nam w ciągu pół roku zlikwidować całą fabrykę, a na koniec sobie samemu podpisać wymówienie? – Benek wiedział o czym mówi, niestety. – Może ten mityczny kręgosłup moralny, w który nas, Miszczu wyposażyłeś to po prostu oportunizm nieco mniejszy niż u innych, brak parcia na ostatnie piętro i fart?
Zamilklim. Podali kawusię i brownies. Bez nadzienia. Nadzieja była, że wieczorem nabijem i nadziejem. Jak co piątek. Nadzieja.

piątek, 7 listopada 2008

Imprezje z Zante 4 – Gra z dziadkiem

Wieczór pierwszy
- I got best waiters in the resort! – to już nie był czapkujący naganiacz, tylko kierownik pełną gębą. I z gębą na nas, awanturujących się klientów, wyjeżdżał. Trudno było nam polemizować z jego tezą, głównie dlatego, że to był nasz pierwszy na Zakynthos wieczór w knajpie. Zresztą wakacje są. Wyszliśmy.
Wcześniej poprosiliśmy o rachunek. Podobnie jak para przy stoliku obok, z drugiej strony goście dopiero mieli zamawiać, a przed nami rodzina już zapłaciła i teraz wyciskała ze szklanek ostatnie krople czekając na resztę. Reszta była chyba niewielka, bo po pięciu minutach czekania całe towarzystwo spokojnie opuściło lokal.
Rachunek w końcu do nas trafił – tak przynajmniej myśleliśmy, podnosząc pozostawiony przez sędziwego, sympatycznego jegomościa skóropodobny kajecik. Rachunek był – wraz z nim11,50 euro reszty. Nakarmiono nas dobrze, więc nie oczekiwaliśmy żadnej rekompensaty, reklamacji zresztą przecież nie składaliśmy. Alkoholomierz i podręczna waga to też nie nasz styl, a raczej jego brak. Nie nasz brak.
Pary obok nas – ta czekająca na zamówienie i ta oczekująca rachunku – też miały nietęgie miny. Niestety, nie zjednoczyliśmy się w tarapatach, tylko działaliśmy na własną rękę. Przy kolejnej bytności dziadka każdy ze stolików z osobna zareklamował rachunek – para czekająca na przyjęcie zamówień ze śmiechem, druga para – ze zrozumieniem. My z nonszalancją. Z. bawiła się świetnie, wcale nie musi jeszcze iść spać, wakacje są. Obie pary stosunkowo szybko wywalczyły swoje. A my czekaliśmy. Dziadek energicznie penetrował inne rejony knajpy. W końcu udało nam się złapać za rękę naszego gospodarza, tego, który wciągnął nas z deptaka do tawerny Dionisos. – I’ll be right back – zapewnił. Pozostawmy na boku jego poczucie czasu – wyglądał na szczęśliwego – po 75436 strzałach znikąd wrócił z resztą. I pretensją. – My waiter couldn’t track you. You were walking over the tables – stwierdził. I dodał: - Don’t let that happen, again.
– Bo co, your mama will shoot us? – popatrzeliśmy po sobie z M. Przecież nigdzie się nie ruszaliśmy. – It is impossible we walked over the tables, it is so crowdy here, no free tables – próbowaliśmy tłumaczyć. Próba żartu niezaliczona. – No, sir. I believe my waiters. I got best waiters in the resort.

Wieczór ostatni
Ostatniego dnia rano, zamiast w oczekiwaniu na transfer na lotnisko sączyć drinki przy basenie, zostaliśmy zapakowani do Autokaru i przewiezieni z Alikanas do Argassi. – Kłopoty z przewoźnikiem – zakomunikowała touroperatorka. – Nocleg i kolację zapewnia oczywiście nasze biuro.
Kolacja na voucher była stołówkowa w dobrym tego słowa znaczeniu. Pieczone udo wielkiego kurczaka, ryż, frytki, warzywa a na przystawkę kosz chleba i pyszne tzatziki. Zamówiliśmy jeszcze dzban wina za 4,80 w intencji pomyślnego powrotu.
Zmęczona wrażeniami dnia Z. zasnęła na fotelu w knajpie. Kelner, rachunek, yes sir, evcharista.... Alarm!!! Dziadek z rachunkiem. W kajeciku – kwitek na 8,50. Halo, hola, too much, just wine, no pepsi, migusiem, bo dziecko śpi.
Próba druga – dziadek ten sam, rachunek ten sam, ale za to z resztą z dwudziestaka. „Bierz kabonę i w nogi” milczała M. „Czemu nie?” odbijałem w jej źrenice. Ale nie, raz dżentelmen, cały wieczór dżentelmen. Próby trzeciej nie było. – We were to pay for a middle caraffe of wine, but keep receiving wrong bill. Here’s your five, keep the change, kalinichta.
Wyszliśmy. Grają ostro z dziadkiem, ci Zakyntianie. Jak do licha wychodzą na swoje?

czwartek, 6 listopada 2008

Time for change - bezrobocie wśród surferów

Dlaczego surferom trudno znaleźć pracę w Polsce? Zdjęcie obok rzuca pewne światło na sprawę...

piątek, 31 października 2008

Pożegnalny list jednego gościa

Dear Investor:

Today I write not to gloat. Given the pain that nearly everyone is experiencing, that would be entirely inappropriate. Nor am I writing to make further predictions, as most of my forecasts in previous letters have unfolded or are in the process of unfolding. Instead, I am writing to say goodbye.

Recently, on the front page of Section C of the Wall Street Journal, a hedge fund manager who was also closing up shop (a $300 million fund), was quoted as saying, “What I have learned about the hedge fund business is that I hate it.” I could not agree more with that statement. I was in this game for the money. The low hanging fruit, i.e. idiots whose parents paid for prep school, Yale, and then the Harvard MBA, was there for the taking. These people who were (often) truly not worthy of the education they received (or supposedly received) rose to the top of companies such as AIG, Bear Stearns and Lehman Brothers and all levels of our government. All of this behavior supporting the Aristocracy, only ended up making it easier for me to find people stupid enough to take the other side of my trades. God bless America.

There are far too many people for me to sincerely thank for my success. However, I do not want to sound like a Hollywood actor accepting an award. The money was reward enough. Furthermore, the endless list those deserving thanks know who they are.

I will no longer manage money for other people or institutions. I have enough of my own wealth to manage. Some people, who think they have arrived at a reasonable estimate of my net worth, might be surprised that I would call it quits with such a small war chest. That is fine; I am content with my rewards. Moreover, I will let others try to amass nine, ten or eleven figure net worths. Meanwhile, their lives suck. Appointments back to back, booked solid for the next three months, they look forward to their two week vacation in January during which they will likely be glued to their Blackberries or other such devices. What is the point? They will all be forgotten in fifty years anyway. Steve Balmer, Steven Cohen, and Larry Ellison will all be forgotten. I do not understand the legacy thing. Nearly everyone will be forgotten. Give up on leaving your mark. Throw the Blackberry away and enjoy life.

So this is it. With all due respect, I am dropping out. Please do not expect any type of reply to emails or voicemails within normal time frames or at all. Andy Springer and his company will be handling the dissolution of the fund. And don’t worry about my employees, they were always employed by Mr. Springer’s company and only one (who has been well-rewarded) will lose his job.

I have no interest in any deals in which anyone would like me to participate. I truly do not have a strong opinion about any market right now, other than to say that things will continue to get worse for some time, probably years. I am content sitting on the sidelines and waiting. After all, sitting and waiting is how we made money from the subprime debacle. I now have time to repair my health, which was destroyed by the stress I layered onto myself over the past two years, as well as my entire life — where I had to compete for spaces in universities and graduate schools, jobs and assets under management — with those who had all the advantages (rich parents) that I did not. May meritocracy be part of a new form of government, which needs to be established.

On the issue of the U.S. Government, I would like to make a modest proposal. First, I point out the obvious flaws, whereby legislation was repeatedly brought forth to Congress over the past eight years, which would have reigned in the predatory lending practices of now mostly defunct institutions. These institutions regularly filled the coffers of both parties in return for voting down all of this legislation designed to protect the common citizen. This is an outrage, yet no one seems to know or care about it. Since Thomas Jefferson and Adam Smith passed, I would argue that there has been a dearth of worthy philosophers in this country, at least ones focused on improving government. Capitalism worked for two hundred years, but times change, and systems become corrupt. George Soros, a man of staggering wealth, has stated that he would like to be remembered as a philosopher. My suggestion is that this great man start and sponsor a forum for great minds to come together to create a new system of government that truly represents the common man’s interest, while at the same time creating rewards great enough to attract the best and brightest minds to serve in government roles without having to rely on corruption to further their interests or lifestyles. This forum could be similar to the one used to create the operating system, Linux, which competes with Microsoft’s near monopoly. I believe there is an answer, but for now the system is clearly broken.

Lastly, while I still have an audience, I would like to bring attention to an alternative food and energy source. You won’t see it included in BP’s, “Feel good. We are working on sustainable solutions,” television commercials, nor is it mentioned in ADM’s similar commercials. But hemp has been used for at least 5,000 years for cloth and food, as well as just about everything that is produced from petroleum products. Hemp is not marijuana and vice versa. Hemp is the male plant and it grows like a weed, hence the slang term. The original American flag was made of hemp fiber and our Constitution was printed on paper made of hemp. It was used as recently as World War II by the U.S. Government, and then promptly made illegal after the war was won. At a time when rhetoric is flying about becoming more self-sufficient in terms of energy, why is it illegal to grow this plant in this country? Ah, the female. The evil female plant — marijuana. It gets you high, it makes you laugh, it does not produce a hangover. Unlike alcohol, it does not result in bar fights or wife beating. So, why is this innocuous plant illegal? Is it a gateway drug? No, that would be alcohol, which is so heavily advertised in this country. My only conclusion as to why it is illegal, is that Corporate America, which owns Congress, would rather sell you Paxil, Zoloft, Xanax and other additive drugs, than allow you to grow a plant in your home without some of the profits going into their coffers. This policy is ludicrous. It has surely contributed to our dependency on foreign energy sources. Our policies have other countries literally laughing at our stupidity, most notably Canada, as well as several European nations (both Eastern and Western). You would not know this by paying attention to U.S. media sources though, as they tend not to elaborate on who is laughing at the United States this week. Please people, let’s stop the rhetoric and start thinking about how we can truly become self-sufficient.

With that I say good-bye and good luck.

All the best,

Andrew Lahde

Więcej o człowieku tutaj.

poniedziałek, 27 października 2008

Rada dnia - Rozmrażanie mięsa mielonego

Rozmrażanie zmrożonego na kość mięsa bez użycia mikrofalówki może trwać. Jeśli niepotrzebne jest ci mięso surowe (np. do kotletów mielonych), warto wypróbować aktywną metodę rozmrażania. Na patelni należy rozgrzać łyżkę oleju czy oliwy i wrzucić zmrożone mięso. Przy pomocy łopatki drewnianej, plastikowej czy nawet widelca albo łyżki (pamiętaj, że teflon nie przepada za drapaniem metalowymi przedmiotami) przewracaj co kilkanaście sekund blok mięsa, i zdrapuj podsmażone kawałki. Proces przypomina trochę opiekanie kebaba. Już po 10 minutach 500 g mięsa np. do spaghetti czy na farsz będzie rozmrożone, rozdrobione i obsmażone.