czwartek, 10 kwietnia 2008

Miałem sen - orka i sianokosy w PZPN

Trzy tygodnie mijają od zatrzymania Darka W. - nie mylić z bogu ducha winnym Darkiem Z. ze słynnych etykiet EB z lat '90. I co? I gucio. Jeszcze 17 (słownie: siedemnastu) klubom mają zostać postawione zarzuty o ustawianie meczów. Kluby śpią znów spokojnie. Skończyło się na kilku dniach nerwowego zagryzania wódki ogórkiem i kiełbasą, przepraszam: Kaszaną oczywiście, i paleniu w kominkach notesikami z poprzednich lat, w których roiło się od terminów wizyt u Fryzjera. Teraz nie tylko PZPN-owskie leśne dziadki spieszą z odsieczą. Już i Canal+ mówi o abolicji. Bo degradacje dezorganizują rozgrywki.

Buhahahahaaa! Jak można zdezorganizować coś, co chyba nigdy poprawnie nie funkcjonowało? Nagle, po n-latach Canal+ orientuje się, że sprzedawał pięknie opakowane, za przeproszeniem, gówno? Nikt nic nie słyszał o praktykach Vito Ajrona? Wolne żarty. Za taką dziennikarską indolencję* wywaliłbym Smoka i Twaroga na bruk (choć ich lubię, a drugiego wspominam także miło z boiska).

Miałem piękny sen. Wszystkie umoczone kluby spadają. Po kraju jeździ brygada piłkarskiego Eliotta Nessa i szybko robi porządek w miejscach, gdzie znów kiełkuje hydry łeb... Minister Drzewiecki czeka na Euro 2008, po przegranym półfinale wprowadza do związku komisarza. Rozwala całą strukturę - Blatter wyklucza nas z eliminacji do finałów mundialu w RPA 2010. W ciągu czterech lat Polacy grają mecze towarzyskie, Beenhakker testuje skład na Euro 2012. Polska piłka jest czysta... Aaaaaaaaauaaaa! Oaaaaaaaaaaauaaaaa! Z objęć Morfeusza wyrwały mnie bliźniaki - a było, dziatki drogie, tak pięknie!!! :)

Nie zgadzam się, że nie warto rezygnować z mundialu 2010. Jasne, chętnie zobaczyłbym chłopaków w Afryce, może powstałby film, równie piękny jak ten z Korei? :-p
Jeszcze chętniej jednak chciałbym za 5 lat zaprowadzić córkę na czysty, elegancki stadion i móc powiedzieć przed ligowym meczem: kibicujmy naszej drużynie, ale niech wygra lepszy. Lepszy, a nie mający karnet na usługi fryzjerskie. Jeśli nie Ministerstwo Sportu nie zaora PZPN-owskiego nieużytku teraz, szybko nie wyjdziemy z tego bagna.

Najbardziej z tego wszystkiego martwią mnie głosy kolegów po (byłym) fachu. To, co dwa tygodnie temu opowiadał Darek T. (oj, sporo tych Darków, ten też jest raczej OK) w magazynie Orange Ekstraklasa w TVN 24, jeżyło mi włos na głowie. "Nie można karać klubów, skoro to ludzie przekupywali. Zasłużone kluby nie zasługują na tułaczkę po trzecioligowych Sanokach." Ludzi tak, ale dlaczego nie kierowane przez nich organizacje? Przykład prezesów Arki i Widzewa, wcześniej Szczakowianki, pokazuje, że futbolowa ryba najczęściej psuła się od głowy. A jeśli głowa nie wiedziała, jak płetwy machają, to tylko do ucięcia się nadaje.

* indolencja. trudne słowo. cCzemu trudno uwierzyć mi, że koledzy dziennikarze o korupcji nic nie wiedzieli? Bo w tym środowisku sporą rolę odgrywali i nadal odgrywają ludzie, dla których korupcja to chleb codzienny. Spuszczając zasłonę milczenia na tych, co Ryśka Golibrodę po rękach całowali, było wielu innych. Znam takiego, co chwalił się, jak to jeździł po Polsce za ukochanym klubem "pomagając trenerowi w utrzymaniu ekipy". A trener, choć warsztat ponoć miał - tytuły mistrza Polski, kadencja jako selekcjoner biało-czerwonych, praca za granicą - to bez kasjera punktów pewny nie był. Może i na niego przyjdzie pora?

wtorek, 8 kwietnia 2008

Wiedza tajemna

Koncert koloński Keitha Jarretta, podobnie jak paryski walą w głowę jak fortepian Szopena o warszawski bruk. Wielkie rzeczy. Podobają mi się, są niesamowite itp., jednak dużo więcej o nich nie powiem. Muzykę mogę oceniać tylko w prostych, żołnierskich słowach - gdy rozdawano słuch muzyczny, prawdopodobnie stałem przy barze w DB i czekałem na piwo.
Muzyka ma dla mnie czasem znamiona wiedzy tajemnej. Ostatnio oglądałem dokument o urodzonym w Paryżu amerykańskim wiolonczeliście chińskiej proweniencji, Ma Yo-Yo. Człowiek o geniuszu porównywalnym z Mozartem (też zaczął szarpać struny w wieku, gdy ja na dywan po drabinie wchodziłem) poza nagraniem zyliona płyt z muzyką tzw. poważną (choć w jego interpretacjach bardzo radosną) za które dostał zyliard różnych nagród, nie zamyka się w klasycznym gettcie. W rzeczonym filmie działał z Bobby'm McFerrinem (szef fabryki przetworów z Gołdapi). Do pomocy przy aranżach mieli panią profesor - pani psorka wybaczy, nie zanotowałem nazwiska - z którą wymieniali uwagi typu: tutaj Bobby powinieneś śpiewać inaczej, bo pokrywasz się tonacją z Yo-Yo, itp. Dla mnie odlot - o czym ci ludzie mówią, rozumiem, ale usłyszeć tego za nic nie mogę. I jeszcze ta radość z tworzenia czegoś wielkiego, a może po prostu radość z robienia czegoś, co się kocha. Mogę najwyżej strzelić gola w amatorskiej lidze halowej.

O Yo-Yo Ma (Yo-Yo Mie?) dowiedziałem się zupełnie przypadkiem kilkanaście lat temu na obozie letnim. Obóz miał szczytny cel uczenia języka niemieckiego, i na jednych z zajęć graliśmy, auf deutsch selbstverstaendlich, w 20 pytań. Każdy wymyślał znaną postać a reszta miała odgadnąć kto to. Nikt nie był w stanie dojść o kogo chodzi jednej z koleżanek, uczącej się gry na wiolonczeli - nikt wówczas nie słyszał o Yo-Yo Ma. Pamiętam niedowierzanie w jej oczach - jak to możliwe? Tjaaa, muzyka to wiedza tajemna.